Rozdział 1
Leżałem w swoimi łożu.Konsyliarz z uzdrowicielem, który był magiem wody, bandażowali i zasklepiali moje rany i poparzenia. Zaciskałem usta z bólu. Ale nie przyjąłem makowego mleka. Nie teraz, nie gdy potrzebuje trzeźwego umysłu. Zamachowiec nadal może mnie dopaść, szczególnie że był bardzo dobrze przygotowany i poinformowany. Do tego musi być bogaty,inaczej nie byłoby go stać na wynajęcie dziesięciu asasynów, w tym piątki mrocznych elfów... Dopadnę ich i obedrę ze skóry.Zrobię to publicznie, aby wszyscy wiedzieli, że igranie ze mną, to igranie z żywym ogniem. Ja jestem ogniem Regonis! Jestem królem!Spiskowcy poczują mój gniew, który spali ich, tak jak się pali wieczny ogień!
-Królu? - spytał niepewnie Konsyliarz. Dobry fachowiec, chodź w obyciu człek niezwykle nieśmiały, cichy i płochliwy. Nie lubię takich osób.
-Tak – powiedziałem krótko, przyglądając się skończonej przez niego pracy. Zniecierpliwiony rzekłem – Mów, że człowieku! W końcu, będę żyć czy nie! - podniosłem się. Konsyliarz skulił się i cofnął na dźwięk mego głosu. Tchórz, cholerny tchórz.
-Tak, mój miłościwy. Przeżyjesz – powiedział drżącym głosem – Rana na korpusie nie jest głęboka, a poparzenia powierzchowne. Wyczyściłem rany, aby nie wdała się infekcja...
-Świetnie – powiedziałem zadowolony, wtedy dojrzałem migająca lampę przy łóżku – A teraz wyjdźcie i niech straż nikogo nie wpuszcza, puki nie wydam rozkazu.
-Oczywiście, Panie. Odpoczywaj – pochylił się chudy uzdrowiciel. Jego nawet tolerowałem, pokazywał mi należny mi szacunek, ale bez zbędnego strachu.
Gdy obaj wyszli z mojej komnaty. Chwilę odczekałem, następnie zacząłem pukać w ramę łóżka, aby wybić odpowiedni kod. Zza ściany usłyszałem chrobotanie, a następnie wkomponowane w ścianę, ciężkie kamienne drzwi zgrzytem otwarły się. Z ukrytego przejścia wyszedł Darius mój przyjaciel i doradca, obok niego stał Remy jego syn, który uczy się na maga ognia wraz moim synem Sabastien'em.
-Sytuacja opanowana? - spytałem ukazując po raz pierwszy swoje zmartwienie. Przed Darius'em i jego synem nie musiałem udawać twardego niczym skała króla Francis'a III Frédéric'a De'Lacruea władcy Regonis, Wyspy Smoczej oraz protektora Wyspy Acard.
-Wieża wschodnia dogaszona, pożary w zamku pod kontrolą, szacujemy straty. Ale już wiadomo, że co najmniej pięćdziesiątka ludzi została zabita. Do tego elfia uzdrowicielka Elenna została poważnie ranna... - odpowiedział rzeczowo Darius, widać że był zmęczony. Jego szata była okopcona, a w niektórych fragment przecięta, odsłaniając ukrytą pod nią kolczugę. Walczył, tak samo jak jego syn. Ale z nim było znacznie gorzej. Miał niewielką, ale mocno sączącą się ranę na głowie. Do tego kulał na prawą nogę. Ale nie to przykuło moją uwagę, ale jego oczy. I to w jaki sposób się pocił i drżał.
-Rozumiem – mruknąłem, przyglądając się chłopakowi – Dariusie czy twój syn, nie czasem...
-Masz rację, obudziła się w nim moc. Przechodzi gorączkę magiczną... - wtrącił Darius, Remy niemrawo się uśmiechnął. To co go spotkało było wielkim darem, ale w pierwszych dniach było głównie przekleństwem...
-Bastien'owi udało się opuścić zamek? - spojrzałem w oczy Dariusowi, nie okłamałby mnie, ale moja wrodzona nie ufność dała za wygraną. Umiałem wyłapać, gdy ktoś przed mną łgał.
-Tak... - powiedział Darius, a ja poczułem ulgę. Wygodnie oparłem się o sporą poduszkę za moimi plecami, zamknąłem oczy – Ale nie wszystko poszło zgodnie z planem... - usłyszałem ostrożny głos przyjaciela. Otwarłem szybko oczy, spinając się.
-Mów – nakazałem. Starałem się nie okazywać zdenerwowania, ale gdy w rolę szło bezpieczeństwo Bastien'a nie umiałem opanować swoich reakcji.
-Był we wschodniej wieży – A więc smarkacz nie posłuchał, zacisnąłem usta – Wyszedł z stamtąd ranny... - O nie... - Ale pomogły mu mroczne elfy, chroniły go gdy leżał nieprzytomny na dziedzińcu...
-Co takiego? - jęknąłem, nie rozumiejąc przesłania – Chcesz powiedzieć, że wynajęci asasyni pomogli go uratować. Ci sami którzy mieli zabić mnie i jego?!
-Zrozumieli co by stracili, gdyby go zabili... - rzekł Darius, patrząc w moje oczy, zaciskając usta. Jego syn stał oparty na ścianę milcząc, ale słowa ojca najwidoczniej bardzo go zaciekawiły. Nie był wtajemniczony to kim tak naprawdę jest Bastien. Chrząknąłem rozumiejąc sytuację i kiwnąłem głową, aby Darius kontynuował.
-Zaprowadziliśmy go do stajni, opatrzyłem go. Pojechał – poczułem ulgę, że Bastien mimo perypetii uciekł, ale to że był ranny martwiło mnie – Da sobię radę, królu – pocieszył mnie. Potaknąłem głową, chciałem uwierzyć w jego słowa, ale Bastien nigdy nie był poza zamkiem czy smoczą wyspą. Nigdy nie był sam...
-Nim wyruszymy za nim. Muszę coś jeszcze ci powiedzieć, królu... - jego głos spoważniał, co przykuło moją uwagę.
-Mów więc.
Przetrawienie informacji od Darius nieco mi zajęło.To była ciężka decyzja, ale zapewne jedyna w tak ciężkiej sytuacji. Darius wraz synem wyruszyli w pogoń za Bastien'em. Mimo nalegań ojca, Remy postanowił jechać wraz z nim, na pomoc przyjacielowi. Dobry z niego chłopak, chodź nieco przecenia swoje siły. Najpewniej dojadą tylko do Denever, a potem chłopaka rozłoży narastająca gorączka. Ale nie naciskałem, Bastien'owi przyda się wsparcie przyjaciela, w tak trudnym dla niego okresie.
Walczyłem z sennością, wywołaną utratą kwi, ale jeszcze nie mogłem pozwolić sobie na odpoczynek, teraz czekała mnie rozmowa z prawdziwą żmiją, którą sam wyhodowałem. Rozkazałem wpuścić moją żonę i dzieci do komnaty. Chodź tak naprawdę tylko dwoje z nich chciałem ujrzeć i upewnić się, czy nic im się nie stało podczas zamachu. Ale cóż trzeba grać swoją rolę...
-Ohh mój drogi... - westchnęła królowa na mój widok. Moja Inés jak zawsze najlepiej z nas gra. Aż nie raz zaczynam wierzyć w jej miłość, chodź ostatnio coraz rzadziej się nabieram...
-Zaraz za nią, wszedł mój najstarszy syn Pierre, a po nim moje najmłodsze dzieci, jeszcze nie skażone wpływem matki. Najmłodsza ośmioletnia Sophie trzymała się z dwa lata starszym Etienn'em za ręce. Oboje o jasno brązowych włosach z ciemnymi oczami, po mamie. Ich buzie były zapłakane, a oczy popuchnięte.
-Sophie, Etienn chodźcie do taty – przywołałem pociechy, rozkładając ręce. Dzieci podbiegły łkając. Wskoczyły na do mojego łóżko, siadając po obu jego stronach. Mimo bólu przytuliłem je do siebie i pocałowałem w czoła. Moje kochane aniołki.
-Tacie nic nie będzie. Nie płaczcie proszę – powiedziałem widząc jak zanoszą się płaczem.
-Ale tato – jęknął Etienn – Dowódca straży ten z bliznami,co mówisz, że śmierdzi mu z ust – zaklęsnąłem ustami słysząc ten opis, trzeba uważać co się mówi przy dzieciach... - Ten Thomas, to powiedział, że Sabastien nie żyje. Zginął w stajni... Spłonął...- Etienn z Sophie na nowo wybuchli płaczem, a ja tuliłem ich i kołysałem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Byli bardzo zżyci z przyrodnim bratem. Inés była nie wzruszona, stała z kamienną twarzą, tak samo jak Pierre mój prawny następca, miał już prawie trzydzieści lat. Pieree był najstarszy, więc według prawa miał prawo dziedziczyć po mnie, ale to Sebastien'a mając niecałe osiemnaście bardziej się nadawał na króla niż ta żmija...
-Wasz brat już jest gdzieś indziej... - szepnąłem na pociechę – Jest w bezpiecznym miejscu z dala od walk, jest tam pięknie zielono i nic go już nie boli... - Sophie z Etienn'em pociągnęli nosem i potaknęli głowami, przywierając znów do mojej klatki piersiowej. Uspokajali się, akceptując śmierć brata.
-Nic nie powiesz? - rzekłem przypatrując się Pierre. Stał z rękoma założonymi do tyłu, jego ubrania były czysty i świeże. A więc zdążył się przebrać na spotkanie ze mną. Z wyglądu czyli włosów oczu i twarzy bardzo przypominał mnie, ale nie z charakteru... Z charakteru był jak żmija, lis, wąż... Mógłbym tak wymieniać bez końca.
-To tragedia: król stracił syna, ja brata, a królestwo świetnie zapowiadającego się maga... - powiedział patrząc mi w oczy. A ja miałem ochotę go oślepić, tu i teraz. Ale zachowałem chłodną głowę i odrzekłem tak:
-Zaiste to wielka tragedia. Straciłem ulubionego syna – Pierre na te słowa zacisnął szczękę, co mnie uradowało – Ty ukochanego młodszego brata, który był od ciebie lepszy – płatki jego nosa rozszerzyły się, ale stał jak skała – A królestwo być może przyszłego Arcymaga na Smoczej Skale, a może nawet króla... Kto to wie... - Pierre był wściekły, za to moja droga Inés stała zimna jak sopel lodu, trzymając syna za prawe ramię. Najmłodsi patrzeli na mnie zakłopotani, nigdy nie kłóciłem się otwarcie przy nich z Inés czy Pierre'em oszczędzałem im tego.
-Ohh moje szkraby nie bierzcie tego poważnie, przecież wiecie, że tata was kocha i zabił by każdego – podkreśliłem słowo – kto by ośmielił się położyć na was swoje ręce – Sophie i Etienn wtulili się we mnie.
-Wiem tato – potaknęła Sophie.
-Ja też – dodał Etienn. Przytuliłem ich mocniej całując w główki, moje wierne dzieci. W oczach Pierre była zazdrość i nienawiść, ale nie umiałem do niego dotrzeć. Było już za późno, zbyt długo matka wsączała w niego swój jad. Zbyt długo byłem skupiony na Sebastien'nie. Że nie dostrzegłem jak wyhodowałem u swego boku potwora. A co gorsza za swój błąd, nie zapłacę sam. Ale całe królestwo...
-Kiedy pogrzeb? - spytał sucho Pierre.
-Nie będzie... - odparłem równie sucho. Inés zmarszczyła czoło, a Pierre cofnął głowę zaskoczony – Nie ogłoszę jego śmierci – wycedziłem zdenerwowany – Nie ogłoszę swojej klęski. Sabastien nie brał zbytnio udziału w życiu na dworze. Nie wielu możnych czy szlachetnie urodzonych go zna, więc będzie można ukryć jego nieobecność... - Królowa podniosła podbródek dobrze rozumiała o co mi chodzi. w porównaniu do tego beztalencia Pierre – A jak będą dociekać to powie się, że nauka na smoczej skale go ogromnie pochłania...
-Aha – potaknął Pierre, co za nierozgarnięta małpa. Na sam jego widok mam ochotę go oszczać!
-Brat nie będzie mieć pogrzebu? - jęknęła Sophie, spoglądając na mnie swoimi bursztynowymi oczami.
-Będzie, ale skromny i rodzinny – odpowiedziałem łagodnie – Tak jest polityka kochanie.
Dodaj komentarz